Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zapomnij — krzyknęła już za odchodzącą — usunąć z pyska rumieniec, bo cię dorożkarze będą palcami pokazywać.
Po upływie pół godziny Luba i Lichonin siadali do stojącej przed domem dorożki. Gienia i reporter stali na trotuarze.
— Głupstwo robisz, Lichonin — mówił leniwie reporter — ale czczę i poważam twój piękny poryw. Oto myśl, której towarzyszy czyn! Śmiały z ciebie chłop.
— Z rozpoczęciem nowego życia — śmiała się Gienia. Pamiętajcie, abyście mnie na chrzciny zaprosili.
— Nie doczeka się pani — śmiał się Lichonin, powiewając czapką.
Dorożka ruszyła. Reporter spojrzał na Gienię i ze zdumieniem ujrzał w jej wzruszonych oczach łzy.
— Daj jej Boże, daj jej Boże — szeptały usta dziewczyny.
— Co się z tobą dzisiaj działo, Gieniu — spytał łagodnie. Powiedz, co takiego? Czy ci tak ciężko? Może mógłbym ci pomódz czemkolwiek.
Odwróciła się do niego plecami i przechyliła przez rzeźbioną balustradę ganku.
— Gdzie do ciebie mam pisać, gdy zajdzie potrzeba? spytała głucho.
— Zwyczajnie. Do redakcji „Odgłosów“. Tam zaraz mi list oddadzą.
— Ja... ja... ja... — poczęła mówić Gienia, lecz nagle wybuchła głośnym, namiętnym płaczem, ii rękami zasłoniła sobie twarz.
Piersią jej wstrząsnęło łkanie; nie odejmując rąk od twarzy, wbiegła w głąb domu i zatrzasnęła drzwi za sobą.