Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 1.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

święta, miłość święta. Tfu! Nie wierzę teraz w żaden — choćby najpiękniejszy — frazes, a przecież duszno mi wśród tego tłumu drobnych kłamców, tchórzów i wielkich obżartuchów! Żebracy!... Człowiek rodzi się dla szczęścia, dla twórczego życia, w którem on jest Bogiem, dla prawdziwej, wolnej, niczem nie krępowanej miłości — miłości wszystkiego: drzew, nieba, człowieka, psa, łagodnej i pięknej ziemi; przedewszystkiem dla ukochania błogosławionej matki ziemi, z jej rankami i nocami z jej pięknemi, codziennemi cudami. A tymczasem człowiek się tak załgał, tak się poniżył i stał się takim dziadem. Ech, smutek wprost ogarnia!
— Ja, jako anarchista, rozumiem cię — rzekł zamyślony Lichonin, który słuchał słów tych z jakiemś dziwnem roztargnieniem; w głowie jego bowiem powstała jakaś nowa i ciężka myśl. — Nie rozumiem tylko jednego; skoro tak bardzo obrzydła ci już ludzkość, nie wiem dlaczego znosisz tak długo wszystko to, co ona wymyśliła.
Z temi słowy Lichonin uczynił ręką ruch falisty naokół stołu.
— Ja sam dobrze nie rozumiem — odpowiedział Płatonow z prostotą. — Widzisz mój kochany, jestem włóczęgą i namiętnie kocham życie. Byłem już tokarzem, zecerem, siałem i sprzedawałem tytoń, jeździłem jako palacz po Azowskiem morzu, byłem rybakiem na Czarnem morzu, ładowałem na Dnieprze do berlinek cegłę i arbuzy, wędrowałem z cyrkiem, występowałem na scenie — sam już nie pamiętam, czegom nie robił w życiu. I nigdy nie zmuszała mnie do tego potrzeba. Pędziła mnie w świat bezkresna żądza życia i nadzwyczajna ciekawość. Jak Boga kocham chciałbym przez