Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gniesz, dla ukarania tak nieznacznej osobistości; tembardziej, że, jak powiadasz, d‘Artagnan jest bezbożnikiem, pojedynkowiczem i zdrajcą.
— Pozbawiony czci wszelkiej, Eminencjo... podły...
— Podaj mi papier, pióro i atrament — rzekł kardynał.
— Oto jest, Eminencjo.
Nastała cisza chwilowa, dowodząca, iż Richelieu namyślał się, co ma pisać. Athos nie stracił ani słowa z rozmowy, wziął teraz za ręce przyjaciół i pociągnął w drugi koniec pokoju.
— Czego chcesz? — odezwał się Porthos — czemu nie pozwalasz nam słuchać dalej.
— Sza! — rzekł Athos po cichu — słyszeliśmy wszystko, co potrzeba; wreszcie nie bronię wam słuchać, tylko sam wyjść stąd muszę.
— Chcesz wyjść — rzekł Porthos — lecz jeżeli kardynał cię zawezwie, cóż mu odpowiemy?
— Nie czekajcie aż mnie zawoła, powiedzcie mu pierwsi, iż wyjechałem na zwiady, ponieważ ze słów gospodarza zmiarkowałem, że drogi nie są bezpieczne; powiem też słów parę giermkowi kardynała; reszta do mnie należy, bądźcie spokojni.
— Bądź ostrożny, Athosie! — rzekł Aramis.
— Nie turbujcie się — wiecie, że mam krew zimną.
Porthos i Aramis usiedli napowrót przy lufcie piecowym. Athos zaś wyszedł śmiało, nie kryjąc się wcale, odwiązał konia od kółka przy okiennicy, przekonał kilkoma słowami giermka o potrzebie pojechania naprzód, obejrzał starannie proch na panewce pistoletu, wziął szpadę w zęby i poleciał, jak potępieniec, drogą, prowadzącą do obozu!