Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/071

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Stój!... zatrzymaj się, na miłość boską — zawołała — poczekaj! pogadajmy trochę!...
— Rozmowa z panią nieszczęście mi przynosi — odparł Porthos.
— Powiedz nareszcie, czego żądasz?
— Nic nie chcę, moja pani, bo z tobą to na jedno wychodzi...
Notarjuszowa zawisła na ramieniu Porthosa i w uniesieniu bolesnem zawołała:
— Panie Porthos! wybacz, ja nie znam się na niczem... skąd wiedzieć mogę, jaki koń być powinien?... czy ja wiem, co to jest uprząż na konia?...
— Trzeba było mnie to polecić, mnie, bo przecież ja znam się na tem doskonale, moja pani; lecz chciałaś robić oszczędności, pieniądze pożyczać na procent lichwiarski...
— Nie miałam racji, panie Porthos, wyznaję; teraz naprawię błąd mój, zaręczam słowem honoru!
— W jaki sposób? — zapytał muszkieter.
— Posłuchaj! Dziś wieczorem pan Coquenard udaje się do księcia de Chaulnet na naradę, która potrwa ze dwie godziny conajmniej; przyjdź zatem do mnie, będziemy sami i wszystko się dobrze ułoży...
— Tak, to lubię! to nazywa się mówić rozumnie, moja droga...
— Przebaczasz mi nareszcie?
— Zobaczymy — odrzekł Porthos majestatycznie.
Rozłączyli się, mówiąc:
— Do widzenia wieczorem.
— Do kaduka! — pomyślał Porthos, odchodząc w swoją stronę — zdaje mi się, iż nakoniec zbliżam się przecież do szkatuły starego Coquenarda.