Strona:Aleksander Błażejowski - Tajemnica Doktora Hiwi.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Usta czyniły rozpaczliwy wysiłek aby chwycić powietrze. Z piersi wydobywało się coraz silniejsze rzężenie, jakby się w płucach coś rwało i pękało. Rękami chwycił rozpaczliwie poręcz łóżka. Z ust zaczęła spływać na piersi cienka nitka lepkiej śliny, szczęka opadła bezwładnie.
Przeraziła się tego ataku kaszlu. Szybko wyskoczyła z łóżka, podała mu szklankę wody. Pił chciwie drobnemi łykami.
Wreszcie powietrze dostało się z trudem, jakby przez rurę mosiężną do jego płuc. Piersi pracowały z coraz większym wysiłkiem. Wreszcie wolno zaczął się uspakajać, z oczu zaczęły niknąć krwawe refleksy. Twarz wracała do normalnej barwy. Uśmiechnął się boleśnie:
— Widzisz Luizo, — mówił, ocierając krople zimnego potu z czoła i twarzy, że moje piersi, i twoje nerwy nie są w porządku. Musimy obydwoje pomyśleć o sobie... Zbyt dużo czasu poświęciłem interesom, a zbyt mało myślałem o tobie i o sobie. Ale na szczęście czas jeszcze naprawić ten błąd. Wyjedziemy wkrótce z tego zimnego, rozmokłego Berlina. Ty pojedziesz gdzieś na słońce do Tunisu, ja w góry. Wrócimy jako inni, lepsi ludzie. Wtedy odżyją może wspomnienia Dortmundu, gdzie byliśmy szczęśliwi. Przecież nie zmieniliśmy się bardzo od tego czasu... Prawda, Luizo, że wrócą jeszcze czasy naszego szczęścia?