Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

talową tubę przekrzyczeć tony jazz-bandu i tenorowym głosem wykrzykiwał:

„Wallencjo, cudny kwiecie,
Tyś na świecie jedną jest,
Wallencjo, w twoim łonie
Żar namiętny ciągle płonie

Jazz-band wystukiwał ostro każdy takt tej monotonnej piosenki, jakby przygrywał do tańca głuchoniemym. Splecione ze sobą ciała drgały konwulsyjnie na miejscu w takt shimmy. Gorąco, tony instrumentów i wir tańca rozpalały umysły do niepoczytalności.
Wokoło tańczących wiły się różnokolorowe węże corriandoli, oplatały tańczących, przesuwały się długiemi pasmami u ich nóg, a wreszcie strzelały ku górze, ku kryształowym pająkom i zwisały bezwładnie na ich mosiężnych ramionach. W powietrzu uderzały jedne o drugie kolorowe baloniki, kołysząc się w prądzie powietrza razem z tańczącemi.
W ciżbie uwijali się kelnerzy, wkładając coraz to nowe flakony wina w niklowe kubełki.
Karnicki stał u drzwi wejściowych, rozglądał się wkoło, czy nie zobaczy kogoś ze znajomych. Nagle otarła się o niego kobieta o silnie wydekoltowanych plecach.
— Pan nie tańczy? — roześmiała się wyzywająco.
— Cały dzień tańczę, a wieczór odpoczywam — odrzucił kwaśno.
— To musi pan być froterem z firmy „Blask“ — odcięła brutalnie i zmieszała się w tłumie tańczących.
Jazz-band umilkł. Pary tańczących zaczęły odchodzić do stolików. Teraz Karnicki zobaczył w kącie sali Wiencka i dziennikarza Goetlicha. Przecisnął się, aby dojść do ich stołu. Obydwaj rozmawiali z ożywieniem, pociągając ze szklanek zielony płyn przez słomkę. Przywitali go z ogromną serdecznością. Wiencek nie mógł się nadziwić.