Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciężkich, nie będę widział ani twoich dobrych, kochanych oczu, ani kochanych oczu Wandy, które tyle energji i wytrwałości we mnie wlewały. Dużo smutnych chwil będę musiał przeżyć, zanim pogodzę się z losem, może nawet dużo łez wyleję, które przed obcymi będę musiał skrywać... Doskonale zdaję sobie sprawę, że nieludzko ciebie i Wandę męczę, nie podając wam żadnych przyczyn wyjazdu. Tłumaczycie to z pewnością ucieczką. Pod słowem honoru obiecuję ci jednak, Józefie, że gdy przybędę do Konstantynopola, wyślę do ciebie list, który odsłoni przed tobą moją tajemnicę. Sam najlepiej osądzisz, czy miałem inną drogę wyjścia, jak opuścić na zawsze lub na szereg długich lat Warszawę.
Dalsza rozmowa między braćmi tyczyła się szczegółów wyjazdu Wika i jego planów pracy w Konstantynopolu.
Około godziny 3-ej po południu Józef wyszedł z domu, udając się do fabryki. Wik powrócił do jadalni, zaczął przekomarzać się z Wandą, chcąc w niej znów obudzić dawne wesołe usposobienie. Wandę, którą zmiana usposobienia brata wprawiła początkowo rzeczywiście w dobry humor, wiadomość o jego nieodwołalnym wyjeździe znów zbiła z tropu, wreszcie ciężkie łzy zabłysły w jej oczach. Wik zaczął ją zabawiać opisem Konstantynopola, życiem w Turcji, zaczął jej przedstawiać, jak to dobrze będzie, gdy za rok ona z Józefem przyjadą do tego oryginalnego miasta, i tak im tam dobrze będzie, że nie zechcą w żaden sposób wrócić do Warszawy.
Tok opowiadań Wika przerywało nagłe wejście służącej, która oznajmiła, że jakiś robotnik ze „Złotego Ptaka“ chce koniecznie z panem Wiktorem Skarskim pomówić.