Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jakiejś tajemniczej tragedji sercowej, którą on, Wik, rzekomo w ostatnich dniach przeżył.
Około godziny 8-ej rano Skarski zadzwonił na służącą. Dowiedział się, że Józef i Wanda czekają na niego już ze śniadaniem. Służącej wydał polecenie natychmiastowego odniesienia obu listów, — sam wszedł do jadalni.
Wanda właśnie nalewała kawę do filiżanek. Zaledwie spojrzała na brata, nie mogła powstrzymać okrzyku przerażenia.
— Wik, — ty chyba całą noc nie spałeś?
— Rzeczywiście niezbyt dobrze się czuję, — dziś nie pójdę do biura, głowa mnie boli, i trochę przykrych wiadomości zwaliło się na mnie, — ale to drobiazg, przejdzie...
Józef odłożył gazetę poranną i uważnie spojrzał na brata. Wik w istocie był śmiertelnie blady, pod oczyma rysowały się głębokie czarne cienie, oczy tylko wyrażały spokój.
Wanda szczerze zaniepokoiła się bratem.
— Wik, ja zaraz zadzwonię po lekarza... wyglądasz, jakbyś przeszedł ciężką chorobę.
— Ale nie potrzeba, Wandeczko, — przejdzie, zaraz przejdzie, po południu ani śladu choroby nie będzie.
Nagle wzrok Wika padł na złożoną gazetę. Na pierwszej stronie wyczytał olbrzymiemi literami tytuł: „Tajemnicze morderstwo w kabarecie, — zasztyletowanie czerwonego błazna“. Pokój zawirował mu w oczach. Nie mógł w żaden sposób oderwać oczu od tego sensacyjnego tytułu. Litery raz wirowały, — to znów skakały mu przed oczyma, co chwila zaś zmieniały swą barwę z czarnej w krwawo-szkarłatną, to znów w tak drażniąco zieloną, że