Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
V.


Następnego dnia.


Wik Skarski, wyleciawszy jak strzała przez boczne podwórko „Złotego Ptaka„ na jasno oświetloną ulicę, potrącił kilku przechodniów i biegł jak nieprzytomny dalej. Scena, jakiej był świadkiem w garderobie czerwonego błazna, utrwaliła się jakimś niezmazalnym kolorytem na siatkówkach jego oczu. Nie widział ludzi, nie widział, gdzie jest, pędził jak oszalały, widział przed sobą tylko strugę świeżej, jak błyszczący koral, krwi i...
Ta krew jakby wypełniała mu oczodoły. Cienką strugą wciskała się do jego mózgu, zalewała go, tamowała mu ruch nóg. Skarski nie badał, nie analizował tego, co się tam stało, — rozpętane myśli nagle wstrzymały się w biegu, mózg jego przestał działać. Wewnątrz głowy czuł jakby miarowe uderzania olbrzymiego młota. Białe światła latarni rozdrażniały jego nerwy oczne aż do dotkliwego bólu. Skręcił w ciemniejsze ulice i kilometrami biegł dalej. Zmęczone nogi wykonywały tylko automatyczne