Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Szczęk nie mógł Gładysz utrzymać w spokoju, zęby uderzały silnie o zęby.
— To ja właśnie pierwszy zauważyłem... Za pięć minut miał wyjść na scenę. Dzwonią raz, nic, drugi raz — nic, nie wychodzi z garderoby. Poszedłem pod drzwi, słucham... cicho. Otwieram delikatnie drzwi — zobaczyłem nieszczęście... leży trup, pełno krwi na podłodze... Zaraz zamknąłem drzwi garderoby na klucz i pobiegłem do pana Metznera. Obaj weszliśmy do garderoby. Widzimy: — trup. Kazałem zaraz wszystkie wyjścia zamknąć, aby nikt nie mógł uciec. Myślałem, że w ten sposób najlepiej schwytamy mordercę. Cały personel techniczny jest, artyści są, a nikt obcy tu nie wchodził, tego pilnowaliśmy bardzo...
Komisarz Borewicz zażądał otworzenia drzwi do garderoby, równocześnie zaś zabronił komukolwiek wejść do wnętrza oprócz Metznerowi i Gładyszowi.
Metzner próbował włożyć klucz do zamku, lecz ręce tak mu się trzęsły, że do otworu w żaden sposób trafić nie mógł. Wyręczył go jeden z agentów policyjnych.
Weszli do wnętrza garderoby, zapalili światło, — oczom ich przedstawił się straszny widok...
Na ziemi, w szerokiej kałuży już zlekka skrzepłej krwi, leżał mężczyzna, lat około pięćdziesięciu, łysy, z resztkami siwych włosów na skroniach. W piersiach zamordowanego tkwił olbrzymi, długi kindżał kaukaski, wbity z taką siłą w pierś, że przeszył zupełnie ciało, a ostry jego koniec tkwił mocno w podłodze. Zabity ubrany był w drogocenne futro bobrowe, — obok, na stole, leżał twardy kapelusz.
Komisarz pochylił się nad zwłokami i zaczął je szczegółowo badać. Bezpośrednią przyczyną śmier-