Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Westybul „Złotego Ptaka“ wypełniony był już mrowiem ludzkiem, cisnącem się do dwóch okienek kasy.
Czerwony błazen od kilku tygodni stał się osią zainteresowań próżniaczego życia stolicy.
Największą sensacją, która jak mgła otaczała osobę czerwonego błazna było, że nikt w stolicy nie wiedział, kim jest ten znakomity komik-humorysta, wykpiwający w przewybornych piosenkach życie ludzi i życie miasta. Czerwony błazen ostrzem swojej satyry ciął ludzką głupotę, zarozumiałość, kłamstwo, obłudę i manję wielkości. Czerwony błazen w swojej piosence nie oszczędzał nikogo, nawet najwyższych dostojników, kierowników państwa. Błędy i śmiesznostki tak zwanych „wielkości“ ubierał w zgrabny rym i rzucał w formie melodyjnej piosenki, jak lekki balonik, w przepełnioną widownię.
Czerwony błazen!
Dziwny był ten człowiek o wytwornych spokojnych ruchach, giętkiej i smukłej jak trzcina postaci, o miłym barytonowym głosie. Zawsze na scenie w tym samym kostjumie czerwonego pierrota, w czerwonej masce. Jego białe, rasowe palce przebiegały szybko po strunach gitary, dobierając dźwięczną, lekką jak pianka szampana melodję dla drwiącej piosenki. Ten tajemniczy człowiek nie posiadał w sobie nic z tej szminki i trywjalności, jaka cechuje komików kabaretowych. Publiczność uwielbiała czerwonego błazna, umiał on ją pobudzić do homerycznych wybuchów śmiechu tak, że nie pozwalała mu zejść ze sceny, zmuszając burzą oklasków do ciągłych naddatków. Bały się czerwonego błazna jak ognia wszystkie nadęte figury rozmaitego kalibru: dygnitarze—głupcy, których nielitościwie wyśmiewał. Niejednej sztucznej wielkości czerwony błazen zatruł