Przejdź do zawartości

Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

małżeńskich; ale dobrze jest mieć znajomą i nigdy nie szkodzi pożartować z miłą płcią nadobną.
Zrazu nie spodobał się coś gach — że to bezuchy, a u zająców w słuchach, nie w wąsach wdzięk męski spoczywa. Może i myślała, że ten gach postradał uszy w pojedynku o kochankę, a taka zawziętość jego byłaby nadzwyczajnie chlubna.
Wesoło im było, gdy się puścili na harce zajęcze, odbywali gonitwę koło krzyża, stawali słupka jedno naprzeciw drugiego, szybko poruszali wargami, przytupywali tylnemi skokami, szczypali się po szyjach, macali się po biodrach, pomrukiwali z rozkoszy — zwyczajnie, romans zwierzęcy po księżycu.
Gach jednak łowił szmery obciętemi uszyma, zaczynało go coś korcić. Ona, pewnie lekkomyślniejsza, widocznie rozfiglowała się, pożądała jak najwięcej zabawy, pląsów, potrząsów i przeszkadzała mu w czujności, kołysała do snu baczny strach jego. Niejeden już zginął z takiego powodu!
Oni się tak weselą, a tu zgiełk jakiś, łoskot bardzo wyraźny zakłóca im te rzadkie w życiu chwile szczęścia: — właśnie on, uniesiony szałem swawoli, chwycił ją zębami za kosmyk, gdy się to stało.
Spojrzeli i odrazu zniknął ich wesoły nastrój duszy. W dolinie, gdzie cień pagórka