Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej nigdy nie kochał, był zimny, sztywny, nawet szorstki. Więc i takie zachowywanie się musiała sobie tłómaczyć przez jego kapłaństwo sztuki:
— Doktór nie może być innym, gdy uzdrawia ludzi.
Nadeszła chwila stanowcza, wszyscy musieli opuścić izbę, z wyjątkiem felczera i obu jego pomocników.
Teraz Franek silnie objął siostrę wpół, aby się z bólu nie rzucała. Witalis znowu z bijącem sercem trzymał oburącz jej nogę, a wydawało mu się, że czarne łapy jego są to obrzydliwe skazy na śnieżno-białem i gładziutkiem ciałku dziewczyny. Chora widziała, jak Chylecki z twarzą obojętną, bez najmniejszego wzruszenia, przystępował do wypalania rany, zbliżając się od komina do łóżka z długą sztabką żelaza, rozpaloną na końcu do czerwoności.
„Gdyby mię choć cokolwiek jeszcze kochał, nie byłby taki... On myśli tylko o Jadzi teraz.“
W tem poczuła, że trzymające jej nogę ręcę Witalisa drżą nadzwyczajnie; spojrzała na niego: był zielony, a twarz jego wykrzywiła się straszliwie. „On się nademną lituje“. Myślała i ogarnęła ją trwoga, a tu doktór w tejże chwili rozpalonem żelazem zaczął piec nogę. Wrzasnęła jak szalona, swąd spalonego mięsa rozszedł się po izbie. Chylecki znowu przypalił lepiej, ona znowu wrzasnęła. Nagle z ło-