Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

groźny a milczący w gniewie. On tutaj w okolicy jeden, bo drugi taki nie zmieściłby się już obok niego. Napada z góry szybko, uderza potężnie. „Jestem mocny i biorę to, czego mi potrzeba!“ Słabsi drzą, usiłują nawet dech swój okryć tajemnicą; wiedzą, że każde drgnienie ich życia może stanowić zgubę. Zasiał milczenie grobowe około siebie i panuje, czatując na oznaki życia słabszych. Trudno prawie uwierzyć, że i taki ma rodzinę, — oddaje się jakimś tkliwszym uczuciom, że nie jest sam jeden na świecie, sobie wystarczający.
Spoglądał po swojemu na szaraka, musiała w nim powstać chęć samolubna, gdyż się zerwał z gruszy i płynął przez powietrze lekko ponad biegnącym zającem, który może mu się wydał postrzelonym i przeto — zdobyczą łatwą. Zniżał lot ku ziemi, jak gdyby się chciał naocznie przekonać, czy zwierzę jest istotnie zdechlakiem, i może pragnął zobaczyć jego słabe strony, gdzie należy cios zadać.
Zniżył się jeszcze bardziej. Niewiele brakło, aby szaraka musnął skrzydłami, a łeb pochylił tak, jak to czyni, gdy napada. Inaczej on się rzuca z góry, kiedy ujrzy zdobycz pod sobą i jednym ciosem chce ją ubezwładnić!
Szarak odwrócił głowę, spojrzał w te oczy straszliwie dzikie, bystre. Cała jastrzębia dusza widna a ich powierzchni, zdają się pożerać, świecić namiętnością mordu. Hak dzioba