Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pobudził do wytropienia sprawcy owego figla z oślemi uszyma. Wieści, obwieszczane przez kuchcików i dziewki, powszechnie ukazywały szafarza, który z powodu oślich uszu jakoby radował się niezmiernie i miał „pękać od śmiechu“. Oczywiście, odgrywały tu wielką rolę żale i urazy do Kacpra za zbyt skąpe porcye dla ludzi, będących „na drugim i trzecim stole“.
Zły, zgoryczony kucharz z papierosem w ustach poszedł do szafarni wybierać na obiad, wiodąc tu za sobą trzech kuchcików i dwóch psów, co już stanowiło manifestacyę.
— Spojrzałem tylko i odrazu zrozumiałem, że szuka zaczepki, — opowiadał później Kacper felczerowi.
— Psy w szafarni!...
Następnie kucharz, puszczając szafarzowi prosto w nos dym z papierosa, zażądał tak wielkiej ilości cukru, masła, mięsa, rodzynków, migdałów i cytryn, że szafarz zapytał:
— Zapewne cały dwór wyjeżdża z tym obiadem na tydzień do puszczy?
Pan Filip w odpowiedzi puścił ogromny kłąb dymu i szafarz zaczął raz po razu kichać, a kuchciki — w śmiech, aż się kładli od śmiechu.
Kiedy się już pan Kacper nakichał, wytarł nos w kraciastą chustkę i, śmiało patrząc kucharzowi w oczy rzekł:
— Szlachcic uczy konia moresu ostrogą, psa — sforą, a chłopa — batem; ale bata jak raz