Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

razem z łatwością zaspokoić żądanie Franka. Chodziło o wydobycie od szafarza trucizny na lisy, a przecież szafarz był i pacyentem i przyjacielem felczera. Żeby się jednak nieco podrożyć, doktór nastroił poważną minę i zapytał:
— Ty może nawet nie wiesz, czego ci się zachciewa? Trucizna na lisy jest to strychnina i gdyby się rząd dowiedział, że ja, doktór medycyny, daję strychninę takiemu młodziakowi, straciłbym prawo leczenia chorych, a możebym poszedł do kozy!
Franek uśmiechnął się drwiąco, bezczelnie i, spoglądając felczerowi w oczy, rzekł:
— Byłoby może gorzej jeszcze, gdyby się ludzie dowiedzieli o tem, co ja wiem, a nic nie mówię!“...
Rozśmieszyło to Chyleckiego, że chłopak siebie tak wysoko stawia i zapytał z lekceważeniem:
— Ciekawym, co taki głupiec może wiedzieć?
— Niech mię pan tylko za język nie ciągnie!... Ja nie taki głupi, jak się ludziom zdaje.
Z temi słowy chłopak zbliżył się do drzwi i mówił, jakby sam do siebie:
— O mnie tam stary nie dba, gotów byłby zabić. Co innego Marynia, oczko w głowie! Gdyby się o wszystkiem dowiedział —