Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

snęło“ mu się w rozmowie z Grzegorzem to słówko grzeszne o Burku plebańskim. Kto wie, czy dzisiejszy brak szczęścia na polowaniu nie pochodzi z tego powodu? No i ta baba, która mu dziś rano naklęła, i zając bezuchy. — Czy ja aby z uwagą odmawiałem pacierz dziś rano? — zaczął o tem rozmyślać, ale nie mógł sobie przypomnieć, czy jakie światowe myśli zamącały mu poranną modlitwę.
Usiadł na miedzy, gryzł suchy kawałek chleba, a był jakiś markotny, wydawało mu się, że go wewnątrz coś tak samo gryzie, jak on — ten kawał chleba. Złych myśli nie mógł od siebie odpędzić. Ciągle teraz bywał taki nie swój od czasu, jak wszedł w stosunki z bratem Teterą. To sumienie tak go nękało, skrzeczało w nim nieustannie: „Ej Malwo-Zabłotniku, twój brat cię na manowce prowadzi! Przed Panem Bogiem już ty nie jesteś ten sam Kuba, czysty jak kryształ!.... Brat Jaś oduczy cię jeszcze do kościoła chodzić, staniesz się plugawem, grzesznem cielskiem z duszą skazaną do piekła na wieczne męczarnie“. I teraz oto jadł chleb, a głos sumienia słyszał w głębi duszy, Chciał w siebie wmówić, że to jest co innego: „O Jezu Chryste, jakże mię też bolą nożyska! Zupełnie jakby w nie ołowiu nalał“. A głos wewnętrzny odpowiadał: „Łżesz, to nie nożyska, jeno grzechy cię trapią“.