Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O nie! Może inni mężowie są tacy; ja swego Albina jestem zupełnie pewna!...
Jednego razu mocno się zachwiało stanowisko myśliwego, a to z powodu kucharki, która uparcie dowodziła, że zastrzelony wczoraj przez pana zając nie żył już co najmniej od dwóch tygodni i bezwarunkowo na stół go podawać nie można. Logika męska jest, jak wiadomo, wyższa od żeńskiej: kto się nie zająknie, nie zarumieni, mówi głosem pewnym siebie, postawione zarzuty zbija z lekceważeniem i żartami, ten z pewnością mówi prawdę. Zabrzeski ostatecznie przekonał i teraz żonę na swoją korzyść, bo „cóż taka głupia kucharka może wiedzieć o polowaniu?“
Kobiety siedzą w domu i nie mają o tem pojęcia, że w każdym a każdym miesiącu roku można polować na jakąś zwierzynę: to kuropatwy, to kaczki, słonki, gęsi, kurki wodne, przepiórki i t. d. Jeżeli nie wolno strzelać do samiczek, strzela się do samców. Swoją drogą zaś kuny, łasice, wydry, dzikie koty płci obojej strzelać można zawsze. Przykrzyło mu się życie, gdy był kawalerem; nudził się w domu przy żonie, kiedy się ożenił; teraz ciągle polował, polował i wcale mu się nie sprzykrzyło.
— Bardzo jestem zadowolony z Asa, nieporównany pies w polu! — mawiał pan Albin.
— Mój złoty, weź mię kiedy z sobą na polowanie! — nalegała żona.
— Jak się ociepli, mój aniołku! — odpowiadał Zabrzeski.
Ociepliło się, nadeszła wiosna i mąż z dnia na dzień zwlekał:
— Jutro, mój aniołku, jutro!
Dobrze teraz Asowi było w domu. U pani zawsze był w wielkich łaskach; nieraz mówiła nawet do męża: