Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„najserdeczniejszego kółka osób“, bywających na sobotnich herbatach. Garlewska, była mężatka, miała wpływ na Zabrzeską i udzieliła jej niejednej „zdrowej“ rady, dotyczącej postępowania z mężem. Emeryt nadzwyczajnie rzadko odwiedzał córkę mężatkę, gdyż miał przekonanie, że to małżeństwo skojarzył tylko wymową swoją „Ryszard Lwie-Serce.“
Miały się tak rzeczy, kiedy ze Zbójeckiej przybył tutaj Julek. Pan Benedykt polecił mu najprzód list wystylizować i wykaligrafować, a następnie z listem tym jechać do Warszawy.
— Wiem — mówił — że ani za twoje pióro, ani za gębę między ludźmi się nie powstydzę. Łam sobie głowę, mędrkuj, filozofuj, a pieniądze mi wymolestuj i przywieź!
Treść listu opiewała przedewszystkiem trudności, z jakiemi musiała walczyć „powszechnie uznana metoda“ starszego Ochoty, zanim się pies włożył i przywykł do „najlepszego systematu“. Następowało w liście szczere wyznanie: „Nie jestem ja z tych materjalistów, którzy tylko o kieszeni myślą“, ale wyliczone koszty nauki, utrzymania Asa i wynagrodzenie szkód, przezeń zrządzonych, stanowiły taką mniej więcej sumę, jaką płacą rodzice za syna w którymś z droższych warszawskich zakładów wychowawczych.
Pocieszał się pan Albin, że, mając teraz wytresowanego w dobrej szkole wyżła, znajdzie zawsze już pretekst wyrwania się z domu w pole, zwłaszcza, że Sarmata napominał w swym liście, ażeby As „pola nie zależał“. Prawda, iż teraz była zima; ale przecież taki wytrzymany w domu mąż nie zważa na żadną porę roku i może z wyżłem zawsze polować. Jakoż pewnego dnia, ubrany po myśliwsku, stanął przed swą połowicą i rzekł:
— Mój aniołku, niema rady, koniecznie muszę