Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zjadłbym rosołu z kurzyny, tylko żeby był esencjo...
Jeszcze nie dokończył wyrazu, gdy Ajnemerowa rozwarła już gębę:
— Oho, kurzyny! A jakże, kurzyny!... W takim domu akurat być może kurzyna. Czy tu czuje kto jaką sprawiedliwość?... Tu nietylko kurzyny, ale wszystkiego braknie niezadługo!...
Potokiem sypały się wyrazy, zdania niedokończone, a od czasu do czasu brzęknął rzucony ze złością na ziemię nóż, pogrzebacz lub stuknął pchnięty nogą stołek. Sarmata ciągle wystawał pod drzwiami, słuchał, podparłszy bok jedną ręką, uzbrojoną w harapnik, a drugą pokręcał wąsy czernione. W tem położeniu zastała go w sieni Polusia, która posłyszała z krowiarni krzyk mamusi i pędziła, ciekawa, co się dzieje.
— Polusiu, co się tu takiego stało? — spytał dziewczyny pan Benedykt, jak człowiek, który powrócił z jakiejś dalekiej podróży.
Tylko takiego pytania potrzeba było Polusi, żeby zaczęła wrzeszczeć na wyścigi z mamusią; aż nareszcie ogłuszony i zniecierpliwiony Sarmata tupnął nogą, uderzył przytem harapnikiem w podłogę i krzyknął strasznym głosem:
— Cicho, do kroćset tysięcy!
I natychmiast obie kobiety umilkły, tylko Wiktusia, przestraszona w izbie głosem pana Benedykta, spadła z ławki na ziemię. Wiedziano, iż gdy się jegomość tak niecierpliwi, klnie, tupie, to chociaż już wyszedł z izby, ale jeszcze „słabuje“ i broń Boże mu się sprzeciwiać.
Teraz Sarmata uchylił znowu drzwi i piorunującym głosem huknął: — „Rosołu!“ — Potem odwrócił się do wystraszonej Polusi z temi słowy:
— Gadaj mi porządnie wszystko, co się tu stało!