Strona:Adam Szymański - Dwie modlitwy.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spieszył, że robota moja niepilna, nic na tem nie straci, jeżeli pogadamy z godzinę i t. d. Żyd podziękował mi wzrokiem i po krótkim namyśle rozpoczął taką rozmowę:
— Kiedy pan wyjechał z Warszawy?
— Podług ruskiego kalendarza w końcu kwietnia.
— A czy wtedy zimno tam było, czy ciepło?
— Ciepło zupełnie, jechałem z początku w letniem ubraniu.
— Nu, patrz pan? A tu mróz!
— Cóż to zapomniałeś czy co, przecież w kwietniu pola już u nas zasiane, wszystkie drzewa zielone.
— Zielone? radość błysła w oczach Srula — a tak, tak zielone, a tu mróz!