Strona:Adam Szymański - Dwie modlitwy.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nego zapachu, źle zwykle wyprawianych, bydlęcych skór dochy, poprosiłem go uprzejmie, aby się rozebrał i usiadł.
Żyd widocznie ucieszony, po chwili już siedział koło mnie i teraz mogłem mu przyjrzeć się uważniej.
Wszystkie najordynarniejsze rysy plemienia żydowskiego, zdaje się, wcieliły się w siedzącą obok mnie postać: i gruby, pałkowaty, trochę na bok zakrzywiony nos, i przenikliwe, jastrzębie oczy, i broda klinowata, barwy dobrze dojrzałego ogórka, i wreszcie czoło nizkie, grubym włosem okolone, wszystko to posiadał mój gość, lecz, rzecz dziwna, wszystko to, razem wzięte, być może, skraszone wyrazem twarzy znędzniałej,