Przejdź do zawartości

Strona:Adam Mickiewicz Poezye (1822) tom drugi.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I on gdy widzi, iżby nic nie sprawił,
Ani co mówił, ani dłużéj bawił.
Poszedł, a jako znał powinność sługi,
Wytrąbił ukaz, rycerstwo zgromadził,
Potém do zamku wrócił się raz drugi,
Po cóż? czy żeby znowu s panem radził?
Nie, w inną stronę, wiódł on kroki swoje
Na lewe skrzydło zamkowéj budowy,
Gdzie ku stolicy spadał most zwodowy,
Szedł krużgankami przed xiężnéj podwoje.


Była naonczas xiążęciu zamężną
Córa na Lidzie możnego dziedzica,
Z cór nadniemeńskich piérwsza krasawica,
Zwana Grażyną, czyli piękną xiężną;
A chociaż wiekiem od młodéj jutrzenki,
Pod lat niewieścich schodziła południe,
Oboje, dziewki i matrony wdzięki
Na jedném licu zespoliła cudnie.
Powagą zdziwi, a świéżością znęca,
Zda się, że lato oglądasz przy wiośnie;