Strona:Adam Mickiewicz Poezye (1822) tom drugi.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spada, z długiego żary trzęsąć włosa;
Tak on brzeszczotem koło stropu cisnął,
I siekł w podłogę, od tęgiego razu
Rzęsiste iskry sypnęły się z głazu.

Znowu ich głuche obeszło milczenie,
Znowu rzekł xiąże: „Dosyć próżnéj mowy,
Oto noc prawie dochodzi połowy,
Wkrótce usłyszym drugich kurów pienie;
Wiész com rozkazał; bądźcie w pogotowiu.
Ja legnę, może duch troskliwy spocznie,
I ciało trochę pokrzepię na zdrowiu,
Bom trzy dni nie spał. Teraz jeszcze mrocznie,
Lecz dziś zapełnia xiężyc rogi nowiu,
Swit będzie widny, ruszymy niezwłocznie,
Synom Kiejstuta w Lidzie zostawimy,
Godne dziedzictwo popioły i dymy!”

To powiedziawszy usiadł i w dłoń klasnął,
Skoczyli słudzy, kazał zwlekać szaty,
I legł nie na to może, aby zasnął,
Lecz aby Rymwid miał się precz s komnaty.