Ty, nie zważając na ludzi i konie,
Jaszczyków patrzysz, wnet liczbę ich zgadłeś.
Wiész, ile w każdym ładunków ukradłeś.
110
Już plac okryły zielone mundury,
Jak trawy, w które ubiéra się łąka.
Gdzieniegdzie tylko wznosi się do góry
Jaszczyk, podobny do błotnego bąka,
Lub polnej pluskwy z zielonawym grzbietem,
115
A przy nim działo ze swoim lawetem
Usiadło nakształt czarnego pająka.
Każdy ten pająk ma nóg przednich cztery,
I cztéry tylnych: zowią się te nogi
Kanonijery i bombardyjery.
120
Jeżeli siedzi spokojnie śród drogi,
Noga się każda gdzieś daleko rucha:
Myślisz, że całkiem oddzielne od brzucha,
I brzuch jak balon w powietrzu ulata;
Lecz skoro cicha, drzemiąca harmata
125
Nagle się zbudzi rozkazem wyzwana,
Jak tarantula, gdy jej kto w nos dmuchnie,[1]
Wnet ściągnie nogi, podchyla kolana,
I nim się nadmie, nim jady wybuchnie,
Zrazu przednimi kanonijerami
130
Około pyska długo, szybko wije:
Jak mucha, co się w arszeniku splami,
Siadłszy, swój czarny pyszczek długo myje,
Potem dwie przednie nogi w tył wywróci,
Tylnemi kręci, potém kiwa zadem,
135
Nareszcie wszystkie nogi w bok rozrzuci,
Chwilę spoczywa, wkońcu buchnie jadem.
Półki stanęły. Patrzą: car, car jedzie![2]
Tuż kilku starych, konnych admirałów,
Strona:Adam Mickiewicz - Dziady część III.djvu/245
Wygląd
Ta strona została przepisana.