Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skłonną do zwierzeń i serdecznej rozmowy. Mówiliśmy dużo o przeczuciach, o przeznaczeniu, sympatji, przyjaźni, a ztąd naturalnym przejściem dotknęliśmy lekko niebezpiecznego przedmiotu — miłości. W rozmowie czułem, że jakkolwiek nie jestem wybranym bohaterem, któryby miał urzeczywistnić idealne pragnienia mojego bóstwa, mogłem już jednakże oddziaływać na poczynającą wibrować zmysłowo poetyczną strunę serca panny Leokadji. Zrealizowałem na swój wyłączny benefis tego dnia szczęśliwego nie jeden żywy rumieniec Lodzi, niejedno przeciągłe i powłóczyste spojrzenie i niejeden cieplejszy uścisk ręki. Tak więc powróciłem do domu upojony tem nie określonem nic, którego zanalizować nie można, a które mimo to ma czarowną władzę wypełniać szczęściem serce młodego człowieka. Nie mogłem ani pomyśleć o spoczynku, rozkołysany marzeniami, z piersią pełną pragnień, obaw i nadziei, potrzebowałem pieścić się wrażeniem dnia ubiegłego. Chodziłem więc długo w noc po swoim ogródku, przypatrując się przelatującym chyżo chmurom, które dość silny wiatr po niebie przesuwał. Tak samo przesuwały się moje myśli w szybkim locie, coraz tylko więcej zamglone i niewyraźne, bo senność i zmęczenie zaczęły coraz bardziej ciężyć na moich zmysłach. Chciałem pomyśleć o odwrocie i położyć się w łóżko, gdy w tem jaskrawe światło od strony Borowca zwróciło moją uwagę. Przetarłem oczy spojrzałem uważniej i przekonałem się, że to nie