Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzony staraniem panny Leokadji na poetyckie credo Słowackiego, z poświęceniem ulubionego dawniej Mickiewicza zacząłem przejmować się duchem gorączkowej podniosłości, która go cechuje, napróżno przyswoiłem sobie jego styl i język odczytując nieustannie wspólnie z moją Korynną jego przecudownie kreślone obrazy, próżno usiłowałem pojąć i rozwikłać takiego Króla Ducha: wciąż bowiem w oczach panny Leokadji zostawałem zwykłą i poziomą figurą ni mniej ni więcej jak Grabiec w Balladynie.
Położenie więc moje nie było do pozadroszczenia. Czułem się głęboko upokorzonym w mojej miłości własnej, śmiesznym w tej niewłaściwej dla mnie roli Damona wzdychającego do nieczułej pasterki i niezdolnym co gorsza do żadnego heroicznego środka coby mnie wyprowadził z tej drażliwej sytuacji. Tym sposobem upływały dnie i tygodnie całe. Jako niewolnik włożony do słodkiego jarzma, kochałem, wzdychałem i..... milczałem. Śmieszna to była zaiste rola dla takiego jak ja, dość niezgrabnego amanta, i dziś gdy to wszystko minęło jako człek porządny i rozsądny wstydzić się jej muszę należycie przed szanowną publicznością, ale wtedy w czasach uniesień bicia serca i zawrotów głowy, miłosna na oczach przepaska nie dozwalała mi widzieć własnej śmieszności! Zaniedbałem gospodarkę, nie sypiałem po nocach, marzyłem na jawie, usiłowałem nawet skleić jakieś wiersze, które mi się Bogiem a prawdą (z czego