Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

glądami o sztuce. Głos jej dźwięczny i mile wpadający przez ucho do serca, odebrał mi resztę przytomności, tak, że wkrótce jak się to mówi w dobrej polszczyźnie trzech nie umiałem zliczyć. Siedziałem więc przy pannie i słuchałem, a choć nieco upokorzony w swojej miłości własnej, czułem się przecież pod wpływem dość przykrego uczucia. Pan Bąbaliński tymczasem zacierał ręce z uśmiechem zadowolenia i rzucał mi od czasu do czasu wyzywające spojrzenie, jakby chciał powiedzieć: a co, nie mówiłem, że to ósmy cud świata? Nareszcie przeszliśmy do jadalni na kolację, co naturalnie odmieniło tok rozmowy. Panna Leokadja błyszczała znów lekkim dowcipem i humorem, a ja nieszczęśliwy przestraszony prawie tylu doskonałościami napróżno usiłowałem dodać sobie fantazji i polotu kilku kieliszkami wytrawnego wina. Nie łatwą będzie sprawa — pomyślałem sobie w duchu z głębokiem westchnieniem — zyskać serce takiego feniksa, a tu panie Janie gotóweś się zakochać po same uszy. I rzuciłem przeciągłe spojrzenie na pannę Leokadję w ostatniej nadziei, że może dojrzę jakiej małej plamki na moim słońcu, która mi doda nieco nadziei, ale niestety oczy moje spotkały się z jej błękitnemi oczami, których bijący promień olśnił mnie i przejął całego rozkosznym dreszczem. Zadrżałem jak pod dotknięciem galwanicznego stosu i odsunąłem podawanego mi przez pana domu jarząbka, zwierzyny, której nigdy nie mam odmawiać zwyczaju. Znak to był oczy-