Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Za chwilę dał się słyszeć odgłos kroków i Santa Florez z swym sekundantem stanęli w parowie.
Santa Florez ujrzawszy nas, skłonił się bardzo grzecznie i wyrzucił z ust dopalające się cygaro.
W całej jego postawie znać było tyle naturalnej swobody, tyle krwi zimnej i prawdziwego spokoju, że pozazdrościłem mu w głębi duszy tego usposobienia i powziąłem odrazu wysokie przekonanie o jego charakterze.
Nie było w nim bowiem nic tej junakerji i tej przesadnej fanfaronady, którą pospolici dueliści chcą pokryć wewnętrzną trwogę, a zarazem zaimponować nią przeciwnikowi; markiz wyglądał ni mniej ni więcej tylko tak, jak zawsze i zdawało się, że przyszedł tu na zwykłą przechadzkę dla własnej przyjemności.
Gniewała mnie ta jego zimna krew, którą górował nademną i w duszy mojej zbudziło się tem głębsze uczucie nienawiści dla człowieka, który wydarł mi serce Lodzi.
Być zmuszonym do uznania we własnem przekonaniu wyższości szczęśliwego rywala, jest rzeczą nadto nieznośną dla upokorzonej miłości własnej, aby nie zapragnąć w tej chwili krwi jego do ugaszenia żywionej zawiści.
Tymczasem Kuryszkin z Braavedrą oddalili się o kilka kroków dla nabicia pistoletów.