Strona:Ada sceny i charaktery z życia powszedniego. T. 3.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Brandys siadł czytać i głową potrząsł.
— W liście nie ma nic tak strasznego, rzekł — tylko po cóż ta groźba, pod błogosławieństwem, jakby wątpił, że go posłuchasz?
Spojrzał na zarumienionego Roberta, który ruszył ramionami.
— Wiecie, kochany pułkowniku, rzekł Jazyga, jak ja kocham ojca, jak go szanuję. Każe, jadę natychmiast — ale.... ale mi to serce rozdziera. Nawykłem do.... was, do tego życia, towarzystwa. Stało mi się ono potrzebą....
Brandys patrzał nań ze współczuciem, jaśniéj coraz widział co się święciło.
— To jakaś fantazya starego pana Piotra — rzekł — pojedziecie, powrócicie.... No — i my do was zatęsknimy. W Ruszkowie po was pustki zostaną. Moja dobrodziejka lubi wasze towarzystwo.
— A ja bez jéj towarzystwa — zawołał Robert żywo — ja nie wiem — czy wyżyć potrafię....
Brandys brwi podniósł do góry i usta wydął — nie rzekł nic....
Robert przeszedł się parę razy po pokoju, mając na ustach jakieś wyznanie, i nie śmiejąc go uczynić.
— Coś tedy jest! mówił w duchu pułkownik — coś jest....
— Według ojcowskiego przykazania muszę wyjeżdżać — natychmiast, odezwał się Robert wzruszo-