Strona:A. Lange - W czwartym wymiarze.djvu/72

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Ale nie było ani cmentarza, ani furki, ani Don Pedra. Widocznie mi się gdzieś zatracił.
    Leżałem na placu Świętego Aleksandra, w pobliżu ulicy Książęcej; a koło mnie stał listonosz i rzecze:
    — Czegóż pan uciekał? To wcale nie pieniądze. To z magistratu powiestka.
    — A widzisz? — usłyszałem naraz z dwuch stron, a mówiły to owa Indjanka w żółtej sukni i marmurowa Galatea, która stała nade mną uśmiechnięta, z lewą nogą poziomo wtył wygiętą.
    — No, to dajcież tę powiestkę.
    Poczym list otworzyłem i czytałem takie zawiadomienie:
    — Za numerem XY. Józef N. winien był za przetrzymanie paszportu zagranicznego Rubli 120 — sto dwadzieścia, który to dług zostaje umorzony, gdyż sumy powyższej żadną miarą wyegzekwować od wyżej oznaczonego Józefa N. — niepodobna, albowiem on nic nie posiada i niema nadziei, żeby kiedykolwiek cokolwiek posiadał.
    Było to świadectwo ubóstwa, które we śnie jest dobrym znakiem. Jednakże zaledwiem to odczytał, gdy zarówno czarna jak biała dama — śmiać się zaczęły ze mnie do rozpuku, a Indjanka język mi pokazała.
    — Nie ma nic — i niema nadziei, aby kiedykolwiek cokolwiek...
    — Ale owszem, ja mam dwadzieścia groszy — odparłem, pokazując dwie srebrne dziesiąteczki.