Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nych współczłonków. Nieprawdaż, Izaak Abramowicz?
— O tak, w zupełności! — potwierdził z pośpiechem adwokat karaim.
— I przecudnie, — uprzejmie zgodził się gentelman w piaskowym garniturze: — Hrabiątko, — zwrócił się do kędzierzawego blondyna, podobnego do markiera w święto: schowaj pan swoją maszynkę, nie potrzebna więcej. Pozostało mi, panowie, tylko kilka słów. Teraz, kiedy przekonaliście się o tem, że nasza sztuka choć i nie cieszy się światłą protekcją wysakopostawionych osób, lecz mimo to jest sztuką; kiedy panowie, być może, zgodziliście się ze mną, że ta sztuka wymaga wielu zalet osobistych, oprócz ustawicznej pracy, niebezpieczeństw i nieprzyjemnych nieporozumień, — panowie, spodziewam się, uwierzycie również, że do naszej sztuki można się roznamiętnić i — choć to jest dziwne na pierwsze spojrzenie — kochać i szanować ją. Teraz wyobraźcie sobie, że naraz znanemu, utalentowanemu poecie, legendy i poematy którego ozdabiają najlepsze nasze czasopisma, naraz proponują napisać wierszami, po trzy kopiejki za wiersz i przytem z pełnym podpisem, reklamę dla papierosów „Jaśmin*? Lub na którekolwiek z panów, świetnych i znakomitych adwokatów, naraz rzucono oszczerstwo, że zajmujecie się fałszywemi świadectwami przy sprawach rozwodowych lub piszecie w szynkowniach prośby do naczelnika miasta dla furmanów? Ma się rozumieć, wasi krewni, przyjaciele i znajomi nie uwie-