Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/26

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    — Nie śpicie, panienko? Zakołysało? Tu zawsze tak. Tarchankut. Najbardziej przeklęte miejsce.
    — Dlaczego?
    — N-no! Tu tylko rozbić się było. Z jednej strony przylądek, a z drugiej wir wodny, jak w kotle. Pozostaje tylko wąziutkie miejsce. Ot tu i zgadywaj. Oto akurat, gdzie obecnie jedziemy, tu „Władimir’^ poszedł na dno, kiedy go „Kolumbia“ uderzyła w bok. Tak i potoczył się w dół... I nie znaleźli... Tu głębia na czterysta sążni...
    Na górze na pomoście kapitańskim zagwizdali. Bosman chciał pobiedz tam, lecz zatrzymał się i dodał spiesznie:
    — Ech, widzę, panienko, mgli panią. To niedobrze. A wie pani, niech pani cytrynkę possie. A to zupełnie pani rozchoruje się. Tak.
    Helena wstała i poszła przez pokład, starając się przez cały czas trzymać się burty i klamek drzwi. Tak doszła do pokładu III klasy. Tu wszędzie w przejściach, na brezencie okrywającym luki, na skrzyniach i tłomokach, prawie że jedno na drugiem, leżeli splątani w kupę, mężczyźni, kobiety i dzieci.
    Niekiedy padało na nich światło lampek, i twarze ich, skutkiem niezdrowego snu i męczarni po chorobie morskiej wydawały się sino-trupio-blademi.
    Poszła dalej! Bliżej dziobu okrętu na swobodnej przestrzeni, rozdzielonej na połowę liną, stały malutkie, śliczne koniki z wypielęgnowaną szerścią i z podstrzyżonymi ogonami i grzywami. Wieźli je do