Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
I.

Przed kilkanastu laty spędzałem miesiące letnie na letnisku, zdala od pełnego kurzu, dusznego, przepełnionego krzątaniną i wrzawą miasta, w cichej wiosce, zagubionej wśród gęstego lasu sosnowego, o 8 wiorst od stacji drogi żelaznej. Tam dopiero co zaczęli się pokazywać pierwsi pionierzy przyszłej kolonji letniskowej, która obecnie w zupełności zapełniła to miłe, spokojne miejsce wytwornymi strojami letniemi, płotkami, przedstawieniami amatorskiemi, łuskwinami ziaren słonecznikowych, ćwiczeniami na fortepianie i flirtem. Teraz niema już tam ani poprzedniej taniości, ani dawnej ciszy, ani czarującej prostoty obyczajów...
Przedtem, bywało, wstaniesz wczesnym rankiem z wschodem słońca, kiedy rosista trawa jeszcze bieleje, a z lasu z jego wysokimi, nagimi, czerwonymi pniami szczególnie silnie dobiega mocny smolisty zapach. Nie myjąc się, narzuciwszy tylko na wierzch bielizny stare palto, biegniesz do rzeki, w biegu szybko rozbierasz się, i z rozmachem rzucasz się w lodowatą, różową od zorzy, jeszcze pociągniętą lekką mgiełką, gładką, jak