Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wieżę, dobiegały spieszne uderzenia młotka, tupanie nóg i niezrozumiałe szybkie zdania. Między sceną a widownią siedzieli, zwróceni twarzą do publiczności, pięciu czy sześciu muzykantów z dwojgiem skrzypiec, fletem, trombonem i bębnem tureckim: w pełnym składzie orkiestra Herszka Szpilmana, grająca zwykle na weselach żydowskich.
Czyjś tubalny głos zawołał z galerji: „Czas! Zaczynajcie!“ Podtrzymało go jeszcze kilka głosów: „Czas!... Czas!,..“ Hersz zastukał dwa razy nutami o pulpit i, krzyknąwszy: „sza!“ obejrzał muzykantów, biorących instrumenty. Kiedy wszyscy uspokoili się, machnął jednocześnie i głową i fletem, przyłożonym do ust. W ten sposób Szpilman grał i jednocześnie dyrygował fletem, a orkiestra grała „Majufes“ — narodowy taniec żydowski. Wreszcie z za sceną zadzwoniono, i kurtyna podniosła się.
Zdaje się, sztuka była tłomaczona, z tematem, zapożyczonym z życia średniowiecznego, lecz na czem polegała jej treść, nie mogłem tego zrozumieć. Co rzeczywiście wywarło na publiczności nieoczekiwane, lecz wspaniałe wrażenie, to — cudzoziemskie nazwiska. Wychodzi, naprzykład, na scenę młody człowiek, podchodzi do bohaterki i, przytulając rękę do serca, przedstawia się: „Markizo, jam — Fernando de la Capo di Monte, siostrzeniec starego przyjaciela pani hrabiego d’Argentuel!“ Galerja wpadała w trudny do opisania zachwyt. „Tak, tak, wal go, — dawały się słyszeć stamtąd głosy: odstawiaj go na całego!“