Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/75

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    ści. Myśli znów zaczęły krążyć około konieczności jakiejś decyzji.
    Pożyczyć? Przecież nie znajdzie się żaden głupiec, któryby mu zaufał, bo wszakże to nie chodzi o dziesięć rubli tylko o jedenaście tysięcy! Każdy roześmieje się w oczy i nazwie warjatem! Ukraść? Obrabować kogo? Możeby nie uchylił się w tej chwili od takiej ostateczności, ale jakże się to robi? Trzeba, trzeba koniecznie wyjść, posłuchać, przyjrzeć się, postarać... ale gdzieby to pójść?
    — Ach, mniejsza o to! Muszę wyjść, poszukać, chociaż napewno nic nie znajdę! — zawołał Alarm, jasno już ogarniając położenie bez wyjścia.
    Zaczął się prędko ubierać. Nie mógł trafić w rękawy palta i strasznie się tem zirytował.

    IX.

    Przygasa już na ulicy krótki dzień zimowy, tu i owdzie zapalane latarnie. Ałarin postanowił pójść przedewszystkiem do Gojdberga, znanego lichwiarza, który już nieraz wybawił go z kłopotu. Gojdberg brał niesłychanie wysoki procent, a Ałarina znał jako bardzo niepunktualnego dłużnika, jednakże nigdy nie skarżyli się na siebie. Lichwiarz każdej chwili gotów mu był służyć pożyczką, a Ałarin bez sprzeciwu zgadzał się na najcięższe warunki.