Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

złodziej kradnie codziennie i jeżeli go wyrzucają poza nawias społeczeństwa, to jest konieczne, bo niktby spać nie mógł spokojnie. Czyż jestem do złodzieja podobny? Jedynie wczoraj napadło na mnie jakieś otumanienie, lecz jestem ten sam, mogę żyć w obrębie społeczeństwa i przynosić mu pożytek swoją pracą... Nie macie prawa mnie odtrącić! Boże! wspomóż mnie! Uczyń tak, żeby to był sen... straszny, okropny, ale sen! Obudzę się zaraz... wszystko będzie jak dawniej... O, budzę się właśnie...
I uczepiwszy się tej myśli, rzucił się jak szalony na szkatułkę, wywrócił ją do góry dnem, wysypał wszystkie papiery i listy i drżącemi rękami zaczął je drzeć. Wzrok padł na dość grubą, owiązaną różową wstążką paczkę, w której zawarta była miłosna epopea w listach, począwszy od oficjalnego zaproszenia na obiad, a kończąc na lakonicznie bolesnej notatce, skreślonej ołówkiem na bylejakim świstku. Treści jej nie chciałby przeczytać na głos najbardziej zepsuty moralnie człowiek. Wszystkie te listy, z plamami łez i kleksów, przesycone zapachem perfum, były płodem ducha. Ślicznej wdówki, bardzo ekscentrycznej i niestałej osoby, która przez dwa lata kochała do szaleństwa Ałarina, potem zaś miłość swą zwróciła do dyrygenta orkiestry pułku gwardji, który znów zkolei musiał ustąpić miejsca śpiewakowi cerkiewnemu, śpiewającemu pięknym basem.
Ałarin ze smutkiem i czułą tęsknotą lubił czasami odczytywać te wspomnienia, teraz jednak wydały