Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ałarin, jakby go kto zbudził, przypomniał sobie z dziwną wyrazistością najdrobniejsze szczegóły wczorajszej gry. Brudny pokój, zalany oślepiającemi promieniami zimowego słońca, kilka zmiętoszonych twarzy, pochylonych nad stołem z chiwie błyszczącemu oczyma, przeklęta piątka kierowa i spokojny nienawistny głos, mówiący chłodno:
— Dalej nie ciągnę.. Czy który z panów chce zająć moje miejsce?
Ałarin przypomniał sobie jeszcze, że roześmiał się wtedy i zaczął się pocieszać, że chociaż przegrał całe jedenaście tysięcy, to bierz wszystko licho, bo przecież silne wrażenia nie przychodzą darmo...
Atoli ten śmiech drewniany i ta myśl bez sensu były jakby nie jego, jakby wyszły od jakiegoś obcego, nieznanego człowieka, prawdziwy zaś Ałarin słuchał z przerażeniem samego siebie, a skurcz spazmatyczny dławił mu gardło. Gracze, skupiwszy się koło stołu, obserwowali z ciekawością nonszalancję, graniczącą z atakiem szału, obserwowali z ciekawością chłodną i obojętną jak niegdyś gladjatorzy obserwowali śmierć, swych towarzyszy.
Potem, niewiadomo skąd, zjawił się szampan, winszowano komuś i wołano „niech żyje“. Wszyscy pili zapamiętale, jakby chcąc odpocząć po długiem wpatrywaniu się w te stosy banknotów, które co chwila przechodziły z rąk do rąk.
Ałarin też pił. Teraz jak przez sen przypominał, że zalewał się łzami pijackiemi, wisząc na szyi Krukowskiego, że go całował, że przysięgał, waląc się