Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jego oka bladość panienki i dziwny ton, jakim wymówiła te słowa.
— Niechże sobie pani nie wyobraża, że jestem jakimś opryszkiem z dramatu, ja... tylko jak malarz przejąłem się obrazem i tyle... Proszę panią do walca! Wstał i skłonił się pięknie.
Ałarin ślicznie tańczył Zena poddała mu się niepełnie i porwały ich upadające tony muzyki. Zdawało się oszołomionej, że palące sie przy ścianach światła zlały się w jedno koło płomienne. Kręciło się w głowie... oczy nic nie rozróżniały. Czuła na swych włosach gorący, urywany oddech Ałarina, czuła silną rękę, mocno ją przyciskającą do siebie. Jakaś dziwna rozkosz obezwładniała ją coraz silniej... Była to chwila cudownego, słodkiego zapomnienia — uczucie, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczała — Merci — zaledwie mogła wymówić, oddychając ciężko ze zmęczenia. — Może wyjdziemy z tej sali... okropnie tu gorąco.
Skierowali się ku drzwiom, ale Zena obejrzała się bezwiednie, czując czyjś wzrok na sobie.
Z głębokiej niszy okna patrzało na nią chciwie, uporczywie dwoje błyszczących oczu. Dziewczyna skurczyła się w nieopisanym lęku i przyciskając rękę swego tancerza, szepnęła:
— Prędzej... na miłość Boską... prędzej!
Przeszli do małego saloniku, gdzie nikogo nie było. W miłym tym pokoiku z wygodnemi, wykwintnemi mebelkami, zalanym różowem półświatłem, spływającem z wiszącej latarenki, było cicho i chłodniej.