Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I rozległ się cudny, wnikający w serce śpiew o królu Thulii.
— Boże, cóż za przepiękny głos! — myślał Kaszpierow, łowiąc chciwie każdą nutę. — Prawdziwa rozkosz! Skąd takie dziewczątko bierze te cudowne dźwięki?
Uczuł łzy w oczach. Naraz ogarnął go jakiś dziwny nieokreślony gniew.
— Czyżby mnie ten jej Faust tak zasmucił? — zapytał siebie z ironją i nie mógł znaleźć na to odpowiedzi.
— Teraz już dość! — zawołała Zetna, skończywszy balladę i głośno zamykając zeszyt z nutami. — Nie trzeba się tak rozrzewniać! Goń mnie, Lizo!
Wybiegła, za nią Liza i tylko śmiech w perlistych trelach posypał się z dalszych pokojów.
— Do licha! rozmazałem się jak baba! — zirytował się Kaszpierow i kazał osiodłać konia. Długo w noc siedział w fabryce, wyjątkowo pracowicie przeprowadzał inspekcję, podświadomie szukając w pracy uspokojenia.
Doprowadził siebie jakoś do równowagi, lecz gdy późną nocą ułożył się do snu i zgasił kwiecę, coś zaśpiewało w ciemności:

Nie jestem piękna, ani dama...

— Psiakrew! po kiego licha nasłuchałem się tego przeklętego śpiewu? Choć Kaszpierow tak siarczyście odżegnywał się od tego czaru, jednak nazajutrz, zaledwie zaczęło się