Strona:A. Kuprin - Straszna chwila.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie bój się pannę, pókim dobry... — usłyszał Ałarin ochrypły głos grubasa.
— Proszę mi dać spokój! — zawołała przerażona panienka. Świeży, miły głosik drżał ze wzruszenia.
Przyszło na myśl Ałarinawi, żeby dać odprawę temu grubasowi, którego wschodni apetyt ponosił, lecz obawa skandalu, przed którym wielu ludzi cofa się właśnie wtedy, kiedy najpotrzebniejsza jest ich pomoc, a pozatem świadomość, że panienka jest nieładna, zdecydowała, że nie ruszył się z miejsca.
— Sam się odczepi — pomyślał.
Jegomość wszakże nie myślał się odczepić, z uporem przedłużał swe bezczelne zaloty. Na widok wystraszonej twarzyczki i usłyszawszy jej odpowiedź, zaśmiał się idjotycznie.
— Iiii, po co się gorączkować? Posłuchają o, pannę, co ci powiem. Zaraz przyjedziemy do K. wyłaź z wagona, a ja cie wezne do hotela na obied. Jak Pana Boga kocham, będzie fajno, zobaczysz! A potem pojedziesz, gdzie sobie chcesz — nawet bilet ci kupie... Dobra?
Panienka milczała, lecz Ałarin zauważył, że dreszcz wstrząsa jej ciałem.
— Czego milczysz? Dobra? No, gadaj!
Mówiąc to, chwycił ją za kolano i ścisnął mocno.
— Boże! Tego już za wiele! — krzyknęła, zrywając się z miejsca. W głosie słychać było łzy i naraz rozpłakała się.
Ałarin czuł że mu ręce zlodowaciały, a po grzbiecie przebiegły mrówki.
— Słuchajno pan! — zwrócił się energicznie do