Przejdź do zawartości

Strona:A. Kuprin - Miłość Sulamity.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krzywił mu rysy. I nagle, schyliwszy się i ukrywszy głowę w fałdach płaszcza, nieśmiało niby osaczony szakal, począł wypełzać z komnaty. Ale król zatrzymał go, rzekłszy tylko trzy słowa:
— Kto ci kazał?
Drżąc cały i szczękając zębami, ze zbielałemi z przerażenia oczyma, wykrztusił głucho młody żołnierz:
— Królowa Astis...
— Wyjdź! — rozkazał Salomon. — Powiedz straży kolejnej, aby cię strzegła...
Wkrótce po niezliczonych komnatach pałacu poczęli biegać ludzie z pochodniami. Oświetlono wszystkie komnaty. Nadbiegli lekarze, zebrali się przywódcy wojska i przyjaciele króla.
Najstarszy lekarz rzekł:
— Królu! Nie pomoże już teraz ani wiedza ani Bóg. Gdy wyciągniemy miecz, przeszywający jej serce, umrze natychmiast.
W czasie tego Sulamit ocknęła się i rzekła z błogim uśmiechem:
— Chcę pić...
A kiedy napiła się, to z czułym uśmiechem zatrzymała swój wzrok na królu i już nie zdejmowała go zeń: ten zaś stał na kolanach przed jej łożem, cały obnażony jak