Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kającą w kamienistą glebę. Z wielkim mozołem przywlókł chłopak barsa na brzeg jeziora, gdzie leżał ranny Mongoł.
Jęczał poszarpany straszliwemi pazurami i kłami biedak i majaczył.
Gorączka trawiła go i męczyła.
Znowu ocucił go Henryk. Oprzytomniawszy, Mongoł prosił o rozpalenie ognia, oczami wskazując na ziemię.
Na piasku widniały ślady.
Były podobne do psich, lecz chłopak zrozumiał, że to wilki przychodziły, zwęszywszy rannego.
Może te same, które spłoszył, podchodząc do jeziora?
Gdy ognisko buchnęło wysokim płomieniem, Henryk długo objaśniał Mongoła na migi i zapomocą rysunków na piasku, że pójdzie do domu i powróci z bratem, aby doprowadzić rannego do swego schroniska.
Nareszcie zrozumiał Mongoł i, z wdzięcznością patrząc na chłopca, machnął ręką, niby życząc szczęśliwej drogi i prędkiego powrotu.
Henryk dorzucił suchych trzcin do ogniska i poszedł. Odszedłszy około kilometra od jeziora, znowu ujrzał wilki, które uciekały w kierunku krzaków. Chłopiec zajrzał do haszczy, skąd