Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chybiła jednak i, furknąwszy nad ptakiem, spłoszyła go.
Chłopak poszedł dalej, wspinając się coraz wyżej, ku nagim prawie szczytom. Rosły tam tylko drobne krzaki i kępy szarej, twardej trawy.
Wyszedłszy z lasu na niewielką łąkę, Romek przystanął zdumiony. Na zielonej trawie ujrzał plamy świeżo rozkopanej ziemi i niewielki pagórek, usypany z żółtego piasku i drobnych kamieni.
Na szczycie tych dziwnych pagórków stały jakieś żółto-szare zwierzątka. Siedziały na tylnych łapkach, prężąc opasłe ciała i kręcąc okrągłemi mordkami, na których połyskiwały czarne, ciekawe oczka.
Nagle jedno ze zwierzątek zatrzepotało przedniemi łapkami i wydało przeciągły, ostry świst.
Romek uśmiechnął się. Wiedział teraz, że widzi przed sobą świstaki, uważane w Chinach za największy przysmak.
Na gwizdnięcie stojącego na wierzchołku kopca świstaka, z innych gór wybiegły setki tych gryzoniów.
Śmiesznie i niezgrabnie przewalając się, przebiegały od kopca do kopca, spotykały się, z ciekawością zaglądały sobie w oczy i pochylały pyszczki do ucha sąsiadów. Wydaćby się mogło,