Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaludnionej części kraju? Nie może to być! Zdawało mi się, że widziałem dużą osadę...
Woddali wznosiło się kilka pagórków. Postanowił wejść na nie i z ich szczytów obejrzeć dokładnie okolicę.
Z wierzchołka pobliskiego pagórka ujrzał łańcuch górski, ciągnący się od północy i znikający na płaszczyźnie na południu. I tu żadnych śladów, żadnych żywych istot nie spostrzegł stroskany i strwożony pan Stanisław.
— Gdzież jesteśmy? — zapytał z niepokojem samego siebie, i tylko sęp, gdzieś w wyżynie pod obłokami, odpowiedział mu żałosnem i drapieżnem kwileniem.
— Źle! — pomyślał i zimny dreszcz przebiegł mu po grzbiecie. — Umrzemy z głodu...
Uspokoił się jednak wkrótce, gdy pomyślał, że nie mogli przecież trafić do zupełnie bezludnej miejscowości. Spodziewał się znaleźć wioskę lub miasteczko, wynająć ludzi i konie, przewieźć samolot w bezpieczne miejsce i obmyśleć sposoby zaopatrzenia go w paliwo.
Szybko powrócił do samolotu i obudził Rouviera. Posłyszawszy opowiadanie przyjaciela, pilot nagle się zaniepokoił.
Widocznie, coś sobie przypomniał, bo pobiegł do aparatu, spojrzał na wskazówki róż-