Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyrodnik zatrzymał się u drzwi pawilonu, w kącie sadu.
Klucz zgrzytnął w zamku, a gdy Stapleton wszedł, z wnętrza pawilonu dobiegł mnie szczególny odgłos — jakby trzaskanie z bicza. Przyrodnik zabawił nie dłużej nad minutę, poczem dosłyszałem znów zgrzyt klucza. Stapleton minął mnie i wszedł do domu. Widziałem, jak usiadł znów przy gościu, poczem z całą ostrożnością, pocichu, powróciłem do swoich towarzyszów i opowiedziałem im, co zobaczyłem.
— A więc mówisz, Watsonie, że pani tam niema? — spytał Holmes, gdy skończyłem raport.
— Nie.
— Gdzież może być zatem, jeśli w żadnym innym pokoju, oprócz kuchni, niema światła?
— Nie mam pojęcia.
Wspominałem, że nad wielkiem trzęsawiskiem Grimpeńskiem zawisła fala gęstej, białej mgły. Posuwała się zwolna ku nam, jak mur ruchomy, niski, ale nieprzenikniony. Oświetlona blaskiem księżyca, z przedzierającemi jej powierzchnię w dali szczytami skał, robiła wrażenie bezbrzeżnego, lśniącego się pola lodowego.
Holmes stał zwrócony twarzą ku mglistej fali i, patrząc, jak rozwłóczyła się leniwie, lecz nieprzerwanie, mruknął coś niecierpliwie.
— Idzie ku nam, Watsonie.
— Czy widzisz w tem jaką przeszkodę?
— Bardzo poważną... jest to jedyna rzecz na świecie, mogąca pokrzyżować moje plany. Sir Henryk napewno wyjdzie wkrótce. Już dziesiąta. Nasze powodzenie, a nawet jego życie