Przejdź do zawartości

Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nym zaroście, zaczynała się wytwarzać atmosfera ponura i tajemnicza.
Wszakże on pierwszy odnalazł zwłoki sir Karola i z jego opowiadania tylko znaliśmy okoliczności, poprzedzające śmierć starca. A może jednak Barrymore był owym pasażerem, którego widziałem w dorożce, idąc z Holmesem ulicą Regenta? Broda owego nieznajomego przypominała łudząco brodę kamerdynera. Dorożkarz opisał nam wprawdzie swego pasażera, jako mężczyznę raczej niskiego wzrostu, ale takie przelotne wrażenie mogło być błędne.
Jak wyjaśnić tę sprawę? Oczywiście, przedewszystkiem należało pójść do pocztmistrza w Grimpenie i stwierdzić, czy wysłany z Londynu telegram został istotnie oddany Barrymore’owi do rąk własnych. Jakąkolwiek otrzymam odpowiedź, będę mógł przynajmniej cośkolwiek donieść Holmesowi.
Sir Henryk zabrał się po śniadaniu do przeglądania rozmaitych papierów, mogłem tedy swobodnie wprowadzić w czyn powzięty zamiar. Po przyjemnej czteromilowej przechadzce wzdłuż krańca moczarów dotarłem do małej wioski, gdzie dwa większe budynki wyróżniały się zdaleka; jednym z nich była gospoda, drugim — dom doktora Mortimera.
Pocztmistrz, który był jednocześnie właścicielem sklepiku z wiktuałami, pamiętał doskonale depeszę.
— Tak jest, panie, — odpowiedział zapytany — posłałem telegram pana Barrymore’owi, jak wskazywał adres.
— A kto ją zanosił?