Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zabieraliśmy się do odejścia, gdy Baskerville wydał okrzyk triumfu i, schyliwszy się, wydobył but żółty z pod szafy.
— But, który mi zginął! — zawołał.
— Oby wszystkie trudności, piętrzące się na naszej drodze, zostały równie szybko usunięte! — rzekł Sherlock Holmes.
— Szczególna rzecz jednak — wtrącił dr. Mortimer. — Przeszukałem pokój starannie przed śniadaniem...
— I ja również — rzekł Baskerville — zaglądałem do wszystkich kątów.
— I nigdzie nie było śladu buta.
— W takim razie służący przyniósł go, gdy jedliśmy śniadanie.
Wezwany Niemiec zapewnił nas, że o niczem nie wie, a wszelkie dopytywania pozostały bez skutku. Nowe zajście zatem powiększyło szereg drobnych i przypadkowych napozór tajemnic, które tak szybko następowały po sobie.
Pominąwszy całą ponurą historję śmierci sir Karola, staliśmy wobec wypadków niewytłómaczonych, zaszłych w ciągu dwóch dni: otrzymanie listu drukowanego, czarnobrody szpieg w karetce, zniknięcie nowego buta żółtego, zniknięcie starego buta czarnego i wreszcie odzyskanie nowego buta żółtego.
Podczas powrotu na ulicę Baker, Holmes siedział w dorożce, pogrążony w milczeniu, a ściągnięte brwi i zaduma w bystro patrzących przed siebie oczach świadczyły, że umysł jego, podobnie, jak mój, silił się na powiązanie tych wszystkich osobliwych zdarzeń, nie mających pozornie nic wspólnego z sobą. Przez całe popo-