Strona:Żywe kamienie.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krain zamorskich. I zwieszał się nad tem okręt zdziałany w kształt maleńki. — Wśród worów stał kupiec, białą chustą cały wraz z głową omotany i wyzierający z tej bieli gębą w brąz. Niemym gestem cudzoziemca wskazywał skupniom wszystkie zasoby towarów swoich: kły cukru po jukach, krupy pieprzu w pęcherzach, oliwki, cynamonu szczapy, imbiry, aleosy, limońje i gwoździki o woni oleistej.
Ale ze wszystkich korzenności najbardziej dla kobiet delectabiles są, wiadomo, rodzynki. Nasypał tedy kupiec garść onych sobie na dłoń i błysnął okiem: któraby ich zakosztować rada.
Wysunęła się naprzód dziewczyna z rozłechtanem uśmieszkami licem, pod wiankiem róż na czepeczku białym. I dziobać mu jęły miedzianą łapę te paluszki ledwie wychylone z rękawu cieśni. Białkami wyiskrzyło się nagle ku niej wejrzenie obcego kupca. Głuchym jak u zwierza pomrukiem chwalił sobie maur dziewczyny urodę.
Lecz jej oczy odkryły oto w tłumie wspaniały płaszcz i strój rycerza, przechodzącego opodal z goliardem. Zdziwiona, z rodzynką niepołkniętą w wargach, zapatrzyła się w strojnego pana z takim zachwytem, że te oczy jej żywe krzyknęły nieomal: „Lancelot chyba sam?!“
Z piekarni wracała dziewczyna, baśni żonglera nasłuchała się tam.
Nagle zatrzepocze się spódnicą szeroką i, w wachlarz rozciągnąwszy ją po bokach, wionie z szelestem za towarzyszą ujrzaną. Dopieroż się nacieszą, na-