Strona:Żywe kamienie.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widokiem swym nie kusił ku temu, ramieniem oczy przed nim przysłania. A druga ręka szuka przecie wciąż jeszcze przed sobą goliardowego gardła. Rozwiera się i zaciska kułak, aż trzeszczą palce.
„Zabiję!.. Drugiego już pono człeka... z tej samej przyczyny“.
„Aha!“ — przytakuje goliard domysłom swoim.
„Za kim powtarzasz i ty, łotrze, tę ohydę?... Kto tobie znów powiadał to o niej?“
„Ty sam, panie, opowiadaniem swem przede mną. A i sumienie twoje w tym niepokoju od pierwszego słowa o niej: „Słyszałeś już co? Mówili ci co ludzie o niej? Nie?!“ — takeś się niepokoił wonczas w zwierzaniu swojem. Już twe sumienie dawno ją osądziło — w zatajeniu przed tęsknotą twoją... Usłyszałeś tedy słowa przyjaźni, — bo tyle tylko wart przyjaciel w życiu, że się człowiek czasem z sumieniem własnem głośno i jawnie rozmówi. Ku temu właśnie drugie przykazanie graalowego szukania...“
Przerwało mu ogromnie smutne zapatrzenie się jego oczu. Opadł kułak pomsty.
„Mądryś jak Marchołt, goliardzie. Umiesz przenikać dusze ludzkie. I wiesz jak każdą zażyć w przekonywaniu“.
Lecz oto znów ten napływ gniewu do głowy:
„Powiadaj, co ludzie o niej mówią!“ — warknie głucho.
Goliard wzruszał ramionami. „W żonglerowych opowieściach lubowała się niegdyś pani, — wie o tem miasto całe“.